czwartek, 25 lutego 2010

Dziś tortowo - urodzinowo



Na swoje własne, nie pomnę już które urodziny, zrobiłam tort. Tort, absolutnie pierwszy w moim życiu. Nerwa miałam potwornego, bo w kuchni to ja się za pewnie nie czuję, a tu na imprezie jeszcze teściowa miała za stołem zasiąść :P,  więc wiedziałam, że miło byłoby zabłysnąć ;P Byłam zatem mocno zdeterminowana i żądna sukcesu.. Szczególnie, że na roczek mego dziecięcia nie odważyłam się podjąć próby upieczenia tortu, i wciąż mam z tego tytułu wyrzuty… Okazało się, że nie taki diabeł straszny Tort wyszedł a i owszem, a co najważniejsze był pyszny i zniknął w mgnieniu oka, co w przypadku tortu jest raczej rzeczą rzadką.. Tym bardziej miałam powód do zadowolenia, a przede wszystkim nabrałam chęci i odwagi do dalszych tortowych poczynań.. Przed nami okrągłe urodziny męża, więc będzie kolejna okazja do wypieków.. A w przyszłym roku na drugie urodziny naszego pacholęcia, solennie to już dziś obiecuję, na pewno osobiście wyprodukuję tort. I wcale się już nie boję!

poniedziałek, 22 lutego 2010

Kalendarz w nowej szacie


Chociaż mamy już końcówkę lutego, więc może i trochę spóźniona jestem, ale teraz dopiero założyłam sobie nowy kalendarz na rok obecny. Kalendarz dostałam, taki jaki dostałam, a ponieważ darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, przyjęłam z wdzięcznością, choć od razu wiedziałam, że zafunduję mu mały tunning :) Kalendarz sam w sobie nic zwyczajnego, ot najzwyklejszy, najprostszy, ale po oczach biło mnie widniejące na jego zielonej, ze skaju wykonanej okładki logo pewnej znanej, samochodowej do tego marki... musiałam zatem coś wykombinować, żeby uprzyjemnić sobie korzystanie z tegoż kalendarza... Tak oto powstała ta okładka,z resztki materiału, który mi po uszyciu marynarki lakowej pozostał. Wyszyłam na nim prosty inicjał i gotowe. Od razu przyjemniej przy nim zasiąść i czynić zapiski.. nawet przyznam się, że taki jakiś nobliwy mi się teraz wydaje, że aż z czeluści szuflady wydobyłam nieużywane od lat pióro wieczne ze złotą stalówką i nim owe zapiski czynię, a co! :P

środa, 17 lutego 2010

Szmaciana lala


Lala jest nieco starsza od mojej córki. Uszyłam ją kiedy tylko dowiedziałam się, że mała przyjdzie na świat. Powstała w myśl zasady, że każda mała dziewczynka powinna mieć lalkę szmaciankę :) chociaż sama takowej niestety nie miałam... Teraz odświeżyłam troszkę jej emploi. Uszyłam jej długą spódniczkę wykończoną koronką i śliwkową marynarkę z kieszeniami...i choć młoda na razie nie dostaje jej jeszcze do zabawy, gdyż z uporem maniaka próbuje odgryźć perełkowe guziczki, lalka czeka spokojnie na komodzie na czas kiedy jej właścicielka nieco do niej dorośnie :D


wtorek, 16 lutego 2010

urodzinowa korona

Nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy to moja maleńka córeczka gasząc pierwszą świeczkę na swym pierwszym torcie, no niezupełnie samodzielnie gasząc co prawda... z niemowlęcia przeistoczyła się w małe dziecko :) Pierwsze urodziny wiadomo nie mogą się odbyć bez tortu, bez rozradowanych dziadków, gromady ciotek i wujków, ale w mojej rodzinie nie mogą odbyć się również bez nakrycia głowy tegoż małego jubilata. Rzeczywiście jest to jakieś niepisane prawo w mojej familii, jakaś nieformalna tradycja.. po prostu dziecko musi mieć cos na głowie i basta! O ile z chłopcami, których wśród moich najbliższych przez ostatnie lata był istny wysyp, jest troszkę łatwiej, bo taki mały kajtek wygląda uroczo i w indiańskim pióropuszu i w kapitańskiej czapce, o tyle z dziewczynką jest sprawa skomplikowana w swej prostocie.. mus był, żeby była korona.. tylko po pierwsze primo badziewiarskie, tandetne, plastikowe korony odrzucały mnie na kilometr od razu.. nie wspominając już o jakichś brokatowych koszmarkach, tudzież metalowych tiarach po drugie secudno, trzeba było wymyślić coś coby trzymało się na małej główce, nie uszkadzając tejże główki. Odrzuciłam również pomysły z wstążkami wiązanymi pod szyją, czy nie daj boże gumeczką jakowąś.. Trzeba było coś stworzyć samodzielnie, tylko co dokładnie... i wreszcie przyszło olśnienie.. Przyznaję się bez bicia, że znalazłam inspirację na cudownym blogu LLOOKI , która tworzy prawdziwe arcydzieła.. i postanowiłam spróbować uszyć koronę z materiału... miękką i dokładnie dopasowaną do główki mego dziecięcia.. Złapałam kawałek materiału, kilka perełek i igłę i w jeden wieczór powstało coś takiego:

A tu już jubilatka w rzeczonej koronie na głowie :)

poniedziałek, 8 lutego 2010

tańcowała igła z nitką ...


Moja córa dostała ostatnio od babci polarkowy kocyk w myśl zasady: "Zima jest i jest zimno, więc kolejny kocyk dla dziecka przyda się, a jakże"... Kocyk mimo, że mięciutki i bardzo przyjemny w dotyku, wydał mi się nieco smutny.. Ot taki ciemno-smętno-niebieski... Postanowiłam go troszkę rozjaśnić.. naszyłam więc na nim kilka takich kwiatków, każdy płatek wypychając cierpliwie poduszkowym wkładem, aby może odrobinę ciekawszy efekt uzyskać.. Prawda, zajęło mi to kilka wieczorów ... pewnie byłoby szybciej, ale po pierwsze primo wciąż nie posiadam tej jakże upragnionej maszyny do szycia, a po drugie secundo, potwornie trudno naszywać kolejne płatki, kiedy raz po raz, niespełna roczny glut ucieka z jednym z nich w garści i za nic oddać nie chce... 

W każdym razie udało się wreszcie i kocyk oprócz nowego emploi zyskał również zupełnie nową funkcję, gdyż od razu podpasował mi na swego rodzaju ochraniacz do łóżeczka dla małej, która z uporem maniaka podczas snu wciska stopę pomiędzy szczebelki... Wiem, wiem.. niebieski dla dziewczynki? podczas gdy w dziewczęcych pokojach króluje nieśmiertelny róż?

A co mi tam, ja stanę okoniem i już!